piątek, marca 10, 2006

Manta Ray in Nigeria




Na wodach szelfu Nigerii, na poludniowy-zachod od Port Hartcourt.


Pracuje na statku “Grampian Surveyor” jako mechanik okretowy. Jest to statek klasy DP II bazowy dla ROV – Remote Operated Vehicle.W skrocie wyrazajac-my, tzn zaloga morska, dostarczamy naszego robota w wyznaczone miejsce a obsluga ROV opuszcza go w czulesci oceanu oraz nim kieruje i steruje.Robot jest wielkosci polskiej Nyski –jesli jeszcze macie przed oczyma obraz chluby polskiej motoryzacji,ha,ha…By mogl wykonywac prace podwodne- musi byc wyposazony w kilka kamer i w ramiona – potezne,sterowane hydraulicznie lapy, ktore pozwalaja wykonywac prace podwodne z zegarmistrzowska precyzja…





By taki robot mogl wykonywac prace podwodne, w wodzie musza znalezc sie nadajniki
pozwalajace mu na dokladna lokalizacje obiektu.Jest to oczywiscie opis bardzo uproszczony ale przeciez nie szczegoly techniczne ani moja praca skusily mnie do publikacji tego posta.
Zdarzenie, ktore mial miejsce w czasie wyciagania takiego nadajnika z
wody na poklad, okreslilbym mianem niezwyklego, wrecz incredible – jak to ma w zwyczaju mawiac moj hiszpanski kolega z ekipaza – Jose…
Otoz, marynarz operujacy dzwigiem poczul w pewnym momencie potezne, jak gdyby, tapniecie….Stalowa lina grubosci meskiego kciuka w jednej chwili zwiotczala by po paru sekundach naprezyc sie tak, ze az dzwig jeknal z wysilku…Marynarz nie wiedzac co sie dzieje - malo nie spadl z podestu sterowania! Po kilku takich mocnych szarpnieciach i odjazdach w dol i w gore wszystko jakby sie uspokoilo…Cokolwiek to bylo – poddalo sie…pomyslalem wtedy. Operator dzwigu powoli zaczal wybierac line do gory. Pare sekund spokoju i nagle znowu to samo z tym, ze teraz doszly potezne uderzenia o burte statku…Zbiegla sie prawie cala zaloga-iscie international - 11 roznych nacji w tym ja-jedyny rodzynek z Polski…
Po kilku szarpnieciach do gory ukazal nam sie niecodzienny widok- wielka manta…Prawie trzy-metrowy, plaski jak talerz, potwor z glebin z metrowym ogonem….Lsniacy i polyskujacy zywym srebrem. Opasany nasza lina stalowa w pol… Jakiz musial nastapic zbieg okolicznosci,ze manta znalazla sie w petli akurat w chwili gdy zaczelismy wyciagac nasz nadajnik z dna…
Nasi nigeryjscy i senegalscy zaloganci az zapiszczeli z radosci i rozleglo sie glosne mlaskanie i mruczenie : ciop-ciop,ciop-ciop….to znaczy-jedzenie….
Sam bylem ciekawy jak takie monstrum smakuje. Niestety !!! Podczas dalszego podciagania do gory i w kierunku burty petla na cielsku manty zaczela sie coraz mocniej zaciskac. Do tego doszedl ciezar nadajnika zaczepionego do konca liny…Manta zostala przecieta na pol…
Zamiast pysznej kolacji dla zalogi urzadzilismy uczte rekinom bo zwabione zapachem krwi pojawily sie niemal natychmiast…

Zen Soltys/Bialogard

3 Comments:

Blogger Captain Blood said...

Loco polaco... Espero que te haga ilusión saber que ha sido muy fácil encontrar tu blog....



Un abrazo.

7:43 PM  
Blogger zen said...

"captain blood"
Thanks for your comment...whatever it means in spanish...I hope you are not offending me,ha,ha...

3:27 AM  
Blogger zen said...

To Greg
Jezu,Grzesiu,ale mnie zaskoczyles...To w Bieszczadach macie neta???Slyszalem,ze was zasypalo!Ha,ha...Sorka,ze tak pozno odpowiadam,ale nie za bardzo mialem czas po przyjezdzie z Angoli!Napisze maila...3maj sie cieplo :DDD
Zen

10:51 PM  

Prześlij komentarz

<< Home